Witam was! Bardzo, bardzo długo nic tutaj nie publikowałam. Zdaję sobie z tego sprawę. Wybaczcie mi. Pomysł na to krótkie opowiadanie narodził się w mojej głowie po pojawieniu się oficjalnego opowiadania ze świata "Harry'ego Pottera" autorstwa J.K. Rowling. Jako wielka fanka magicznego świata wręcz musiałam przeczytać całość. Na szczęście pewna para o dobrym serduszku przetłumaczyła je, za co jestem im niezmiernie wdzięczna. Po lekturze wszystkie moje wyciszone emocje związane z serią ożyły. Przedstawiam wam owoc mojej euforii i natchnienia, które pojawiło się naprawdę niespodziewanie. Ten pomysł tkwił cały czas w mojej głowie i można by rzec, prawie sam się ukształtował. Życzę miłego czytania. Dajcie znać co sądzicie!
*
*
Margot Peterson
przewracała się z boku na bok na łóżku, nie mogąc zasnąć.
Była to zasługa jej starszej siostry, która namówiła ją do
wspólnego oglądania horroru. Nocny maraton sprawił, że każdy
dźwięk przyprawiał ją o dreszcze i szybsze bicie serca, a
najcichsze skrzypienie drewnianej podłogi zamieniało się w odgłosy
kroków strasznej zjawy lub potwora. W końcu, zmęczona rzucaniem
się bez celu na łóżku, usiadła i przetarła dłonią zmęczoną
twarz. Pogodziła się już z faktem, że nie zaśnie, podniosła się
więc nieznacznie i zaczęła szukać ręką włącznika od lampki
nocnej. Już po chwili jej niewielki pokój zalało przytłumione,
żółte światło. Od razu poczuła się lepiej. Postanowiła
zastąpić sceny z obejrzanego jakiś czas temu horroru czymś
przyjemniejszym. Podeszła do półki z książkami. Jej wzrok padł
na kolekcję "Harry'ego Pottera". Chwilę zastanawiała się
którą część wybrać. W końcu zdecydowała się na szóstą.
Mimo, że czytała wszystkie tomy kilkakrotnie, z przyjemnością
powróciła do dobrze znanej historii po raz kolejny. Wróciła do
łóżka i umościwszy się wygodnie, otworzyła książkę.
Przeczytała kilka rozdziałów i poczuła zmęczenie.
- Gdyby tak... Móc przenieść się
do Hogwartu...Po wyszeptaniu tych słów zasnęła, przytulając książkę do piersi.
*
Obudziła
się, drżąc z zimna. „Czyżby w nocy otworzyło się okno?”
Przeciągnęła się, ciągle z zamkniętymi oczami. Powoli uchyliła
powieki i krzyknęła, zaskoczona. Znajdowała się w środku lasu.
Nic dziwnego, że zmarzła. Spała na gołej ziemi w koszuli nocnej.
W dodatku była boso. Gdy pierwszy szok minął, podniosła się
powoli ze swojego „łóżka” którym był miękki mech. Zaczęła
rozglądać się ciekawie. Wszystko wskazywało na to, że znalazła
się w zwyczajnym lesie, jednak jak i dlaczego – nie miała
pojęcia. Uniosła głowę i spojrzała na wierzchołki drzew,
przecinające zasnute mlecznobiałymi chmurami niebo. Ujrzała
samotnego ptaka, który zwinnie przeskoczył z jednego drzewa na
drugie. Usłyszała za sobą głośne chrząknięcie. Zamarła i
powoli odwróciła się w stronę tajemniczego głosu. Głośno
wciągnęła powietrze i otworzyła usta w niemym krzyku. Stanęła
oko w oko z centaurem. Od razu skojarzył się jej z podobnymi
stworzeniami z Zakazanego Lasu.
- Uczniom nie wolno tutaj
wchodzić – surowo rzekł nieznajomy.- Uczniom? - zapytała Margot z nutą strachu w głosie.
Centaur przekręcił głowę. Zaczął intensywnie i z ciekawością przyglądać się
dziewczynie.
- Nie krzywdzimy dzieci.
Jednak musisz odejść. Nie możesz tu być – w końcu się
odezwał – tu nie jest bezpiecznie – warknął.
- Nie rozumiem... –
szepnęła cicho Margot.
Nieznajomy poruszył prawą
ręką, w której dzierżył łuk, na który dziewczyna wcześniej
nie zwróciła uwagi. Zauważyła też kołczan pełen strzał,
przewieszony przez jego lewe ramię. To dało jej ostateczny sygnał,
że należy się wycofać. Ale gdzie? Była sama w środku lasu, nie
wiadomo gdzie. I przed chwilą stanęła oko w oko z postacią jak
żywcem wyjętą z fantastycznych książek, które uwielbiała.
Zaczęła powoli wycofywać się tyłem, nie spuszczając z oczu
centaura. Posuwała się tak tyłem kilka kroków, aż natrafiła
plecami na drzewo. Odwróciła się, ominęła przeszkodę i ile sił
w nogach pognała przed siebie. Biegła tak około dziesięciu minut
i zatrzymała się oparta o drzewo, ciężko dysząc. Nic nie
rozumiała. Jak i dlaczego się tutaj znalazła? Gdzie właściwie
jest? Przyszło jej do głowy, że przeniosła się do jakiegoś
zaczarowanego świata. Przecież centaury i inne magiczne stworzenia
istnieją tylko w książkach, prawda? Jednak przed chwilą jednego
zobaczyła, to nie ulegało wątpliwości. Osunęła się po pniu na
ziemię i objęła ramionami kolana. Głowę oparła na ramionach.
Nagle poczuła się bardzo samotna. Nie wiedziała, co właściwie ma
teraz zrobić. Iść dalej? Nie wiedziała gdzie dojdzie, a tym
bardziej, czy w lesie nie czają się inne magiczne istoty albo
pobratymcy centaura, przed którym uciekła.
- Margot? Cholibka, co ty
tu robisz?
Dziewczyna ze strachem
podniosła głowę i zobaczyła stojącego nad nią bardzo wysokiego
mężczyznę. Był wyższy niż jakikolwiek znany jej człowiek. Miał
czarne oczy, przydługie włosy w nieładzie i długą brodę.
Wyglądał jak Hagrid, dokładnie tak, jak wyobrażała go sobie
czytając „Harry'ego Pottera”.
- Nie wiem –
odpowiedziała zgodnie z prawdą.- Jeszcze zdążysz wrócić do zamku zanim ktokolwiek się zorientuje, że cię nie ma – omiótł
wzrokiem całą jej postać.
– Lunatykowałaś, czy co? Gdyby Filch cię przyłapał... –
pokręcił głową. – Chodź, odprowadzę cię.
„Filch? Czyżby... Nie,
nie, niemożliwe. Przecież Hogwart nie istnieje naprawdę, to tylko
książki...” Margot miała mętlik w głowie. Nie widziała innego
wyjścia, jak pójść za Hagridem. Była coraz bardziej pewna, że
jakimś cudem trafiła do Hogwartu. Podniosła się z ziemi i ruszyła
za Pół-olbrzymem, który zaczął pewnie kroczyć przed siebie.
Ledwo mogła za nim nadążyć, tak wielkie stawiał kroki. Poza tym
była boso i już zdążyła sobie poranić stopy o wystające z
ziemi korzenie. Potknęła się i przewróciła, zostając z tyłu.
Hagrid zniecierpliwiony obejrzał się przez ramię i zawrócił.
Podał jej rękę, a Margot chwyciła ją, podnosząc się. Poczuła
pieczenie i rzuciła okiem na zadrapanie na prawej łydce, z którego
cienką strużką toczyła się szkarłatna krew.
- No tak, przecież nie
masz butów – zauważył.
Zanim zdążyła zorientować
się, co się dzieje, już była niesiona przez Hagrida w stronę
wyjścia z lasu. Przypomniała jej się scena z „Insygnii Śmierci”,
ta, w której pozornie martwy Harry był niesiony przez swego
przyjaciela. Pół-olbrzym jeszcze przez jakiś czas szedł przez las
miarowym krokiem aż Margot ujrzała skraj lasu. Po chwili wyszli na
częściowo zalaną porannym światłem, nieśmiało przebijającym
się przez warstwę chmur, polanę. Margot aż zachłysnęła się z
wrażenia. Zobaczyła świat ze swoich marzeń – stał przed jej
oczami, żywy i realny. Przed nimi stała chatka Hagrida a w oddali,
Hogwart, w całej swej okazałości. Nadal nie wiedziała jakim cudem
podziwiała w tej chwili całą scenerię, jednak kwesta „dlaczego?”
odeszła na dalszy plan. Podczas gdy dziewczyna rozglądała się
ciekawie dookoła, doszli do chatki i została postawiona przed
masywnymi drzwiami.
- Poczekaj chwilę. Muszę
coś zabrać. Dla Dumbledore'a.
„Dla Dumbledore'a!”
Serce Margot zaczęło szybciej bić z przejęcia. Jeśli się uda,
zobaczy wszystkich swoich ulubionych bohaterów!
- Jasne, poczekam –
odparła z uśmiechem.
Hagrid zniknął za
drzwiami, a Margot usiadła na schodkach. Ze środka chatki usłyszała
dźwięki przesuwanych przedmiotów. Najwyraźniej Gajowy intensywnie
czegoś poszukiwał. Szesnastolatka zamknęła oczy i zaczęła
głęboko oddychać, doszukując się jakichś różnic między „tym”
powietrzem a „tamtym”, pochodzącym z jej świata. Jednak, o
dziwo, było takie same. Z osobliwych rozmyślań wyrwał ją wiatr,
który wzmógł się nagle. Otworzyła oczy i pisnęła. Przed
schodami dostrzegła postać w bieli, która intensywnie się w nią
wpatrywała. Margot przestraszyła się. Przybysz bowiem nie
przypominał żadnego człowieka czy stworzenia ze świata, w którym
nagle się znalazła. Przynajmniej nie zapamiętała żadnego
mężczyzny w bieli podczas czytania książek. Wstała, zeszła ze
schodków i z wahaniem podeszła do nieznajomego. Dzielił ich
niewielki dystans. Przyjrzała mu się dokładnie. Z wyglądu
przypominał zwykłego chłopaka, mniej-więcej dwudziestoletniego.
Miał kasztanowe, krótkie włosy i intensywnie błękitne oczy,
przywodzące na myśl czyste wody w jakimś rajskim zakątku Ziemi.
Przy oględzinach zauważyła mimochodem, że był przystojny. Nie w
jakiś powalający sposób. Po prostu przyjemnie się na niego
patrzyło. Było w nim coś wzbudzającego zaufanie. Margot wręcz
bezwstydnie przyglądała się jego twarzy, przy czym musiała
zadrzeć głowę, ponieważ miał około metr dziewięćdziesiąt
centymetrów wzrostu, a ona zaledwie metr sześćdziesiąt. Jednak
chłopak nic sobie z tego nie robił. Przeciwnie, odwdzięczył się
tym samym, uważnie taksując wzrokiem postać dziewczyny. Następne,
co rzuciło się jej w oczy, było ubranie Intruza, jak go w myślach
nazwała. Jej zdaniem nie pasował do tego świata. Ale czy ona
pasowała? Była pewna, że gdyby dano jej odpowiednią ilość
czasu, odnalazłaby się w nim. W końcu już tyle razy czytała
książki. Znała świat Harry'ego Pottera naprawdę dobrze. Ubrany
był w białą, prostą szatę z obszernym kapturem i szerokimi
rękawami, w których ukrył dłonie. Ubiorem i postawą przypominał
klasztornego mnicha, jednak z pewnością był kimś innym, Margot
była tego pewna. Zresztą mnisi nie noszą białych szat –
pomyślała. Obserwowali się bez słowa jeszcze krótką chwilę.
Gdy cisza stała się zbyt krępująca, dziewczyna odezwała się:
- Nie należysz do tego
świata.
- Mówisz tak, jakbyś
sama należała. To był błąd... Nie powinno cię tu w ogóle być.
- Co było błędem? Kim
jesteś? – zapytała, coraz bardziej zaciekawiona.
- Nieważne. Musisz
wrócić – powiedział surowym tonem.
- Gdzie tak właściwie
jestem? To Hogwart, ten książkowy, prawda?
Chłopak westchnął ciężko
i ledwo-zauważalnie skinął głową. Margot była zafascynowana.
- To niesamowite! Jak to
w ogóle możliwe? – zadawała kolejne pytania.- Jak już mówiłem, to nie jest istotne. Ważną sprawą jest to, abyś wróciła do s w o j e g o świata – powiedział z naciskiem i wyciągnął dłoń w jej stronę, przybliżając się nieco do dziewczyny.
Margot,
przestraszona, że tylko sobie znanym sposobem zabierze ją do domu,
rzuciła się do tyłu, wbiegła po schodkach i z impetem wpadła do
środka chatki Hagrida. Zobaczyła go pochylonego nad ciężkim
kufrem. Nie ruszał się. Jego wielka dłoń zastygła w połowie
drogi do celu.
- Hagridzie? - zapytała
niepewnym tonem, zbliżając się do Pół-olbrzyma.
Nie otrzymała odpowiedzi.
Wyglądał, jakby... zamarzł. Spanikowana Margot zaczęła
gorączkowo rozglądać się po chatce w poszukiwaniu czegoś,
czegokolwiek, co mogłoby pomóc jej nowemu znajomemu. Gdy się
odwróciła, podskoczyła. Stal za nią, z niezmąconym spokojem
wymalowanym na twarzy. Najwyraźniej widok nieruchomego Gajowego nie
zrobił na nim najmniejszego wrażenia.
- Ty! - wykrzyknęła –
Co mu zrobiłeś?!
- Uspokój się! Nic mu
nie będzie. To samo stanie się z tobą, jeśli się nie opanujesz.
Właściwie, to kuszący pomysł. Nie stawiałabyś oporu i bez
problemu znalazłabyś się z powrotem. Dokładnie tam, gdzie
powinnaś TERAZ być – na jego twarzy wykwitł krzywy uśmieszek.
- Dlaczego tak bardzo ci
zależy, żebym wróciła do domu? - zirytowała się.
Mnich
westchnął po raz drugi i przeczesał długimi palcami swoje
kasztanowe włosy. Postanowił zmienić taktykę. Przekonał się
już, że rozkazami i unikaniem odpowiedzi na pytania nic nie wskóra
i tylko pogorszy sytuację, rujnując już i tak małe szanse na
zdobycie jej zaufania. Uśmiechnął się przyjaźnie. W odpowiedzi
dziewczyna zmrużyła oczy i odsunęła się od niego. Skrzyżowała
ramiona na piersi, odcinając się od niego całkowicie. Chłopak
nie zmieniał wyrazu twarzy, chociaż zaczynał już tracić
cierpliwość. Nie spodziewał się, że będzie tak nieufna i wrogo
do niego nastawiona. Nie było w tym jednak nic dziwnego, zważywszy
na to, że była zdezorientowana i uważała, że zrobił krzywdę
Hagridowi. Margot nie ruszała się z miejsca i lustrowała go
wyzywającym wzrokiem. Skapitulował i usiadł ze skrzyżowanymi
nogami na podłodze.
- Posłuchaj, Margot...
zaczął, lecz nie udało mu się dokończyć, ponieważ przerwała
mu nagle:
- Skąd znasz moje imię?
- Ach, więc teraz cię
to zastanawia. Gdy w Zakazanym Lesie Hagrid zawołał cię po
imieniu, wcale cię to nie zdziwiło! - stracił resztki opanowania.
- Zaskoczył ją swoim
wybuchem. Nie musiał długo czekać na jej reakcję. Szybko odbiła
piłeczkę:
- Przepraszam, że nie
zwróciłam uwagi na taki szczegół! Jak widać doskonale zdajesz
sobie sprawę z tego co się tutaj dzieje, ja nie! Zresztą to nie
ty zasnąłeś w swoim łóżku a potem obudziłeś się w lesie! W
dodatku w jakimś magicznym świecie, który w ogóle nie powinien
istnieć!
Nieznajomy wstał z
podłogi, otrzepał szatę i powiedział:
- Dobrze. Jeśli
obiecasz, że ze mną wrócisz, ja w zamian obiecam, że wyjaśnię
ci wszystko.
- W porządku. Jeden
dzień.
- Co?
- Daj mi jeden dzień.
Bycia tutaj. Jestem w Hogwarcie, druga okazja się nie powtórzy.
Kto nie skorzystałby z takiej
szansy i nie rozejrzał się trochę? Nie ma głupich, zostaję –
oznajmiła stanowczo. Było widać, że nie odpuści. – Potem chcę
wiedzieć w s z y s t k o. Jest tyle możliwości... – rozmarzyła
się.
Widząc, że nie zdoła
przekonać Margot, Intruz postanowił przystać na jej warunek.
- Będę cię pilnował.
Cały czas z tobą będę. Inaczej się nie zgadzam – zawyrokował
tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Serio? - jęknęła –
Nie potrzebuję niani.
- Owszem, potrzebujesz.
Przynajmniej tutaj. Najmniejszym czynem możesz oddziałać na
tutejszą rzeczywistość. Oczywiście mogę wszystko odkręcić,
ale im mniej roboty – tym lepiej.
- Zgadzam się. Ale
najpierw dwie sprawy: nie wiem co zrobiłeś Hagridowi i jak to
zrobiłeś, ale spraw, aby znowu ożył.
Po drugie... Jak masz na imię? – spytała.
- Imię? - wydawał się
zbity z tropu.
- No tak, imię. Wiesz,
chodzi o to, jak inni się do ciebie zwracają. Nie mówią chyba na
ciebie Zrzędo, co?
- Tam skąd pochodzę
mówią na mnie Vincent.
- Vincent? To brzmi
tak... egzotycznie. Dobrze, panie Zrzędo, pozwiedzajmy!
Vincent tylko przewrócił
oczami. Pstryknął palcami i Hagrid znowu się poruszył. Zniknął,
a może po prostu stał się niewidzialny – tego Margot nie była
pewna – i szepnął do niej: „Obserwuję cię”. Gdy rozpłynął
się w powietrzu, dziewczyna odetchnęła swobodnie i odwróciła
się w stronę Gajowego, który właśnie otwierał wieko kufra i
czegoś w nim szukał. Po chwili wyciągnął spomiędzy różnych
szpargałów niewielkich rozmiarów przedmiot i schował go do
kieszeni. Margot nie odchodziło, co to jest. Była zbyt przejęta
tym, że za niedługo zobaczy zamek, błonia... I wszystkich
bohaterów, których podczas czytania lubiła mniej lub bardziej.
Hagrid odwrócił się do niej, wziął ją na ręce i wyszedł z
chatki.
- No to wracaj do szkoły,
Margot.
Po tych słowach skierowali
się w stronę Hogwartu.
*
Zamek
wyglądał tak jak w filmach. Margot pomyślała, że to dlatego,
ponieważ część scen do pierwszych dwóch filmów kręcono w
prawdziwym zamku, w Szkocji. Czyli znajdowała się w Szkocji, ale...
To nie byłą jej rzeczywistość. Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk
otwieranych frontowych wrót. Znajdowali się w Sali Wejściowej.
Przypomniała sobie film: „Harry Potter i Kamień filozoficzny”.
Wszystko wyglądało dokładnie jak w scenie, gdy pierwszoroczniacy
po raz pierwszy wkraczali do szkoły. Jednak teraz wszystko było
namacalne. Hagrid postawił ją na zimnej, kamiennej posadzce.
- No, biegiem do
dormitorium. Niedługo wszyscy wstaną na śniadanie. Chyba nie
chcesz kłopotów, co? Na bank dostałabyś szlaban za nocne
włóczenie się. Mimo, że tylko lunatykowałaś. Jakim cudem
znalazłaś się w lesie?
Margot wzruszyła
ramionami.
- Muszę iść do
profesora Dumbledore'a. No już, zmykaj.
Patrzył na nią naglącym
wzrokiem, nie miała więc wyjścia i ruszyła niepewnie po
schodach. Gdy się odwróciła, Gajowego już nie było. Została
sama i poczuła się samotnie. Obserwowanie wszystkiego zza kartek
książek było zupełnie czym innym niż doświadczanie wszystkiego
na własnej skórze. Granica bezpieczeństwa została przekroczona.
Ta świadomość nieco przytłoczyła szesnastolatkę. „Weź się
w garść, dziewczyno!” - skarciła się w myślach. W końcu
miała do wykorzystania tylko jeden dzień, potem sen się skończy.
Powróci normalność, szara rzeczywistość, którą ubarwić mogą
tylko książki, które tak kochała. Oczywiście mogła targować
się z Vinnie'm o więcej czasu, jednak odrzuciła ten pomysł.
Jeszcze unieruchomiłby ją jak Hagrida. Wzdrygnęła się na samą
myśl. Vincent... kim właściwie był i dlaczego wydawał się
posiadać nieograniczoną moc? Margot zepchnęła myśli o nim w
dalekie zakamarki swojej świadomości. Przecież obiecał wszystko
jej wyjaśnić. Powinna skupić się teraz na odnalezieniu
dormitorium. Zaraz, zaraz... Zapomniała o tak ważnej rzeczy! Skoro
tymczasowo stała się uczennicą, to do jakiego domu należy? Nie
mogła przecież nikogo zapytać, wzięliby ją za wariatkę.
Przystanęła na środku głównych schodów prowadzących na
pierwsze piętro, nie wiedząc, w którą stronę się skierować.
„Co robić, co robić?” - myślała gorączkowo. Nagle obok niej
zmaterializował się Vincent. Podskoczyła, przestraszona.
- Musisz zjawiać się
obok tak nagle? Przestraszyłeś mnie! – ofuknęła go.- Panna Peterson – jak zwykle miła – ukłonił się teatralnie. – Umarłabyś, gdybyś była chociaż odrobinę bardziej uprzejma?
Margot westchnęła z
irytacją. Już miała na końcu języka ciętą ripostę, którą
miała wypowiedzieć, jednak dała za wygraną.
- Potrzebuję twojej pomocy – powiedziała cicho, a słowa ledwo
przechodziły jej przez gardło.
- Słucham? Mogłabyś
powtórzyć? Nie dosłyszałem – nadstawił ucha.
- Potrzebuję. Twojej.
Pomocy! - wrzasnęła prosto w jego nastawione ucho – Lepiej?
Vinnie wzdrygnął się i
odsunął na bezpieczną odległość.
- Czy w twoim świecie
uczą bycia wredną? Jesteś w tym mistrzynią.- Dziękuję. Staram się najlepiej jak mogę – tym razem Margot ukłoniła się ze śmiechem.
- Jesteś niemożliwa! A
więc potrzebujesz pomocy panno Dam-Sobie-Ze-Wszystkim-Radę-Sama?
- Niechętnie to
przyznaję, ale tak. Powiedziałeś, że będziesz mnie pilnował
więc parę wskazówek by nie
zaszkodziło, nie sądzisz?
- Co chcesz wiedzieć? A
może raczej, gdzie chcesz trafić?
- Do pokoju wspólnego.
Tylko nie wiem do jakiego domu należę więc nie jestem pewna gdzie powinnam iść.
- Jesteś Ślizgonką.
- Słucham? - zapytała,
wstrząśnięta.
- Należysz do
Slytherinu. To dom, który lubisz najmniej więc nie mogłem sobie
odmówić przyjemności zrobienia ci
na złość.
- No wiesz? - spojrzała
na niego z wyrzutem. – Jak mogłeś?
- Po prostu. Mogę
wszystko, a tak przy okazji, zrobiłem z ciebie Gryfonkę.
Drażnienie się z tobą bardzo mnie bawi.
- Ha ha, bardzo śmieszne
– trąciła go w ramię.
Poczuła ulgę. Trafienie
do Slytherinu było najniżej na liście rzeczy, które chciała
zrobić w tym świecie. Zresztą opiekunem był Snape, a jakoś
spotkanie z nim twarzą w twarz w lochach nie wydało się jej zbyt
kuszącą perspektywą. Zamek nadal był pogrążony w ciszy.
Ruszyli na siódme piętro, w kierunku Wieży Gryffindoru. Myślała,
że Vincent zniknie jak poprzednio, jednak szedł z nią ramię w
ramię. Prowadził ją z tą swoją miną ważniaka. Mijali
korytarze i wspinali się po schodach, aż przed ich oczami pojawił
się portret Grubej Damy, strzegącej wejścia do Pokoju Wspólnego.
- Podaj hasło –
kobieta z portretu odezwała się znudzonym głosem.
- Yyy... - Margot
spojrzała błagalnie na swego towarzysza.
- Złoty lew – szepnął
jej na ucho.
- Złoty lew –
powtórzyła, trochę niepewnym głosem.
Obraz przesunął się w
górę ściany ukazując okrągłe wnętrze Pokoju Wspólnego.
Margot z wielkim uśmiechem na twarzy przeszła przez dziurę w
ścianie i stanęła na wzorzystym dywanie. Chłonęła chciwie
wzrokiem każdy szczegół pomieszczenia. Wnętrze składało się z
kominka, stołów, mnóstwa wysiedzianych czerwonych sof, foteli
oraz krzeseł. Okna zakrywały ciężkie, czerwone zasłony. Z
sufitu, na długim łańcuchu, zwisał żyrandol. Nad częścią
wspólną Gryfonów znajdowały się dormitoria, do których
prowadziły spiralne schody. Całość wyglądała bardzo
przytulnie. Sofy aż się prosiły, aby na nich usiąść. Margot
prawie z namaszczeniem usiadła na jednej z nich, gładząc miękkie
obicie. Przypomniała sobie o Vinnie'm. Zaczęła się za nim
rozglądać ale nie było go w pobliżu. Portret wrócił na swoje
miejsce, zakrywając widok na korytarz. „Cóż, najwyraźniej
zniknął.” Dziewczyna wstała z ociąganiem z miękkiego
siedziska i udała się po schodach do żeńskiego dormitorium. Nie
wiedziała właściwie na którym roku jest i do której sypialni
powinna się udać, ale wolała pobłądzić, niż oglądać wyraz
twarzy Zrzędy, kiedy znowu poprosi go o pomoc. Gdyby naprawdę się
tutaj uczyła, uczęszczałaby do szkoły już szósty rok. Wybrała
więc dormitorium dla szóstoklasistek. Próbowała rozgryźć
Vincenta, sposób, w jaki działał i myślał. Przecież to on
robił to wszystko. W końcu sam przechwalał się przed nią już
kilkukrotnie. Może miał nad nią władzę w tym świecie, ale
Margot chciała zrobić mu na przekór i nieco ją zmniejszyć. Nie
wiedziała tylko jak to zrobić. Weszła do niewielkiego
pomieszczenia. Na środku stał niewielki piecyk, a dookoła stało
pięć łóżek. Tylko jedno pozostało puste. Wszystkie dziewczęta
jeszcze spały, więc Margot postanowiła również się zdrzemnąć.
Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo jest zmęczona.
„Za dużo wrażeń jak na jeden raz” – pomyślała. Nawet nie
rozglądała się po twarzach swoich śpiących koleżanek. Usiadła
na łóżku i zasunęła ciemnoczerwone zasłony. Wsunęła się pod
kołdrę i prędko odpłynęła w błogi niebyt.
*
Obudziły
ją odgłosy krzątaniny. Wciąż senna, przewróciła się na drugi
bok i zakryła kołdrą głowę. Ktoś odsunął kotary, wpuszczając
do środka światło poranka.
- Margot, nie wstajesz?
Spóźnisz się na śniadanie.
Dziewczyna otworzyła oczy.
Spojrzała na dziewczynę zaglądającą pomiędzy zasłonki. Miała
długie, czarne włosy i hinduską urodę. Margot szybko wymieniła
w myślach uczennice, które były na tym samym roku co Hermiona i
doszła do wniosku, że przyglądającą się jej osobą jest
Parvati.
- Już wstaję –
jęknęła w odpowiedzi i usiadła na łóżku, trąc błękitne
oczy.
- Zawsze jesteś rannym
ptaszkiem. O co chodzi? Czyżbyś była na nocnej schadzce z... Ronem? – zapytała
konspiracyjnym szeptem.
- Z Ronem? Nie! -
zawołała i chociaż starała się powstrzymać zawstydzenie,
rumieniec wypełzł na jej twarz, pokrywając ją purpurą.
- Hej, dziewczyny! Nasza
Margot zakochała się w Wesley'u! – zawołała na głos.
Pozostałe dziewczyny
odwróciły się od swoich zajęć i jak na sygnał wbiły wzrok w
błękitnooką. „A niech go! Vincent pewnie świetnie się bawi!”
- złorzeczyła na niego w myślach. Niebieskooka blondynka, zapewne
Lavender, spojrzała na nią spod uniesionych brwi. Hermiona rzuciła
jej spojrzenie, w którym czaiła się chęć mordu, a Fay wydawała
się niezainteresowana tą informacją. Obdarzyła Margot przelotnym
spojrzeniem i wróciła do zapinania szarej kamizelki. Gdy już była
w pełni ubrana, wyszła z dormitorium. Za jej przykładem poszła
Hermiona, zatrzaskując za sobą z hukiem drzwi.
- Zabiję go – warknęła
pod nosem Margot.
- Kogo? - zapytała
zaskoczona Parvati, która ciągle stała blisko łóżka
dziewczyny.
- Nieważne.
Hinduska odsunęła się,
usiadła na swoim łóżku i zaczęła zaplatać długie, czarne
włosy w warkocz. Lavender kończyła właśnie nakładać makijaż
w swojej części sypialni.
Margot wstała z łóżka i
dostrzegła w jego nogach kufer. Otworzyła go i jej oczom ukazał
się schludnie złożony mundurek szkolny. Odwróciła się plecami
do koleżanek, szybko włożyła koszulę, spódnicę i sweter. Była
zadowolona, że w kufrze znalazła również buty, podkolanówki,
krawat oraz szatę, w którą owinęła się, gdy była już
kompletnie ubrana. Pogrzebała w kufrze i znalazła szczotkę do
włosów. Usiadła na łóżku i zebrała średniej długości
czarne loki w koński ogon. Przejrzała się w lustrze powieszonym
obok łóżka którejś z dziewczyn. Wyglądała... dobrze. Uważała,
że zwyczajne mundurki szkolne są niewygodne, brzydkie i niszczą
indywidualność młodych ludzi. Jednak od razu polubiła strój
obowiązujący w Hogwarcie. A co do oryginalności... tutaj chyba
nikt nie czuł potrzeby odróżnienia się od reszty. W końcu mieli
magię.
- Gotowe? –
zapytała Lavender, kierując się w stronę drzwi.
- Tak – Parvati stanęła
obok koleżanki.
Margot wyszła za nimi z
dormitorium. Po drodze do Wielkiej Sali pogrążyła się w
rozmyślaniach. Hermiona najwyraźniej jej nie lubiła. Nie
wiedziała, co jest w niej takiego, co wzbudziło niechęć
brunetki, jednak uznała, że w końcu się dowie. Dziwnie było
znaleźć się między tymi wszystkimi czarodziejami i należeć do
nich. Udawanie, że pochodzi z tego świata przyszło jej bardzo
łatwo. Może nawet zbyt łatwo. Mogłaby się do tego przyzwyczaić.
Życie w tym świecie na pewno było o wiele ciekawsze, niż jej
dotychczasowe w zwykłym, szarym i zimnym Londynie. Miała
wspaniałych rodziców i starszą siostrę, którą bardzo kochała;
szkołę, ze zwyczajnymi uczniami i nudnymi przedmiotami szkolnymi.
Mogło się wydawać, że była szczęśliwa, ale wewnątrz czuła
pustkę. Jakby czegoś w niej brakowało. Wytargowała ze Zrzędą
jeden dzień. Tylko jeden, krótki dzień... Chciała się nim w
pełni cieszyć, ale bała się powrotu do domu. Jakim sposobem
zdoła znowu żyć codziennością? Nie wyobrażała sobie, by mogła
kiedykolwiek zapomnieć o tym wspaniałym świecie.
- Halo! Ziemia do Margot.
Słuchasz nas?
Z zamyślenia wyrwał ją
głos Lavender, która wdała się w ożywioną dyskusję z Parvati.
Zbliżały się właśnie do Wielkiej Sali.
- Przepraszam,
zamyśliłam się.
- Właśnie
zastanawiałyśmy się, dlaczego Hermiona tak gwałtownie
zareagowała na słowa
Parvati. Przecież to był
tylko żart. Obie dobrze wiemy, że to ja podobam się Ronowi –
rzuciła Lavender i zachichotała.
Margot przestała ich
słuchać. „Czyli jednak istnieje jednak tutaj jakaś zgodność z
książką...” Dotarły właśnie do otwartych wrót Wielkiej
Sali. Przy stołach siedziało już mnóstwo uczniów. Weszły do
środka.
*
Skierowały
się w stronę stołu Gryffindoru. Nie wiedziała, obok kogo powinna
usiąść, postanowiła więc nadal podążać za swoimi nowymi
koleżankami, jak to czyniła do tej pory. Dziewczyny usiadły
mniej-więcej przy jego środku. Margot zasiadła do najbardziej
obficie zastawionego stołu, jaki w życiu widziała. Smażone
kiełbaski, naleśniki, sok dyniowy – to tylko niektóre z pysznie
wyglądających potraw i napojów, których sam zapach sprawiał, że
ślinka napływała do ust. Była bardzo głodna, jednak zanim
napełniła swój talerz pysznościami, postanowiła najpierw trochę
rozejrzeć się po uczniach. Dobrze pamiętała opisy bohaterów,
więc nie musiała zgadywać, kogo widzi. Po prostu instynktownie już
to wiedziała. Po jej lewej stronie siedziały Lavender i Parvati, po
prawej jakiś Gryfon, którego nie rozpoznała. Szukała wzrokiem
swojej ulubionej trójki. W końcu ich dostrzegła. Siedzieli obok
siebie, jakiś metr dalej, i rozmawiali. Naprzeciw nich dostrzegła
dwie niemal identyczne postaci – Freda i George'a. Na razie nie
było możliwości, aby znaleźć się bliżej nich. Margot
postanowiła więc nadal grać rolę, która została jej wyznaczona,
i czekać na dobrą okazję, aby pobyć trochę w ich towarzystwie.
„Przeklęty Vinnie. Oczywiście znalazł sposób, aby mi dokuczyć”.
Była wdzięczna przynajmniej za to, że nie zrobił z niej
Ślizgonki. W brzuchu głośno jej zaburczało. Wzięła talerz i
nałożyła na niego odrobinkę każdej z potraw, która była w
zasięgu jej wzroku. Zawsze chciała spróbować soku dyniowego,
nalała więc sobie pełną szklankę mętnego, pomarańczowego
płynu. Wszystko smakowało wyśmienicie. Opróżniła pełny talerz
w mgnieniu oka. Siedząca obok niej Lavender spojrzała na nią z
uniesioną brwią, co dziewczyna skwitowała wzruszeniem ramion.
Minęło jeszcze trochę czasu, a uczniowie zaczęli leniwie wstawać
ze swoich miejsc. Koleżanki Margot także się podniosły, poszła
więc w ich ślady.
- Co prawda mamy jeszcze
trochę czasu, ale lepiej nie spóźnić się na eliksiry. Jakoś
nie mam ochoty na oddelegowanie do McGonagall i szlaban – rzuciła
Lavender, zbliżając się do wyjścia z Sali.
- Dwie godziny w
towarzystwie Snape'a... Nic przyjemnego – wzdrygnęła się
Parvati.
„Dwie godziny eliksirów?”
Margot nie powinna być zaskoczona. Chciała przeżyć jeden zwykły
dzień jako uczennica Hogwartu. Tym samym przyjęła na siebie
wszystkie szkolne obowiązki. Jednak nie była zadowolona z
konieczności spędzenia dwóch godzin w lochach, podobnie jak
większość Gryfonów, których Snape lubił gnębić i odbierać
im punkty przy każdej nadarzającej się okazji. Szły obok siebie
miarowym krokiem. Margot tym razem słuchała dziewcząt z uwagą,
uważając, że może wychwycić jakąś przydatną dla siebie
informację. Niestety do jej uszu docierały głównie plotki. Kto z
kim chodził, kto się rozstał, i tak dalej, i tak dalej. Przy
wrotach minęła ich Hermiona w towarzystwie swoich przyjaciół.
Ron obejrzał się przez ramię i spojrzał jej w oczy. Najwyraźniej
usłyszał o niezbyt zabawnym żarcie Parvati. Margot obdarzyła go
delikatnym uśmiechem. Chłopak nie odwzajemnił go. Z jego twarzy
nie dało się za wiele wyczytać. Harry dał mu kuksańca w bok,
zwracając na siebie jego uwagę. Hermiona natomiast postanowiła
ignorować ich trójkę. Minęła ich z podniesioną głową, nie
zaszczycając dziewczyn ani jednym spojrzeniem. Całą uwagę
poświęcała rozmowie z chłopakami. Wyszły z Wielkiej Sali i
poszły w kierunku lochów. Dotarły do sali, gdzie odbywały się
lekcje eliksirów. Margot otworzyła drzwi i weszła do klasy.
*
Znalazła
się w dużej sali z ławkami i postawionymi na nich kociołkami. Na
ścianie z przodu wisiała ciemnozielona tablica. Prawie wszystkie
miejsca były już zajęte. Postanowiła usiąść za Parvati i
Lavender, obok Fay, która siedziała sama. Cieszyła się, że jej
miejsce znajduje się z tyłu klasy. Obejrzała się dookoła. Obok
Gryfonów zauważyła też osoby z zielonymi krawatami. Oznaczało
to, że lekcje mieli odbyć ze Ślizgonami. Spojrzała na zegar
powieszony nad tablicą. Do rozpoczęcia lekcji zostało pięć
minut. Nagle źle się poczuła. Rozbolała ją głowa i zrobiło się
jej niedobrze. Czuła, że nie będzie w stanie wytrzymać tutaj
całych dwóch godzin.
- Margot, wszystko w
porządku? Jesteś blada – Fay zaczęła bacznie się jej
przyglądać.
- Trochę... Źle się
czuję – wymamrotała.
- Powinnaś iść do
Skrzydła Szpitalnego – poradziła jej szatynka.
Margot wstała chwiejnym
krokiem i skierowała się ku wyjściu z sali. Słyszała za sobą
szepty, jednak nie rozróżniała słów. Zebrawszy w sobie resztki
sił, wybiegła na korytarz, mijając zdziwionego nauczyciela
eliksirów, który właśnie zmierzał na lekcję. Zmuszała obolałe
mięśnie do szybszej pracy. Czuła, że się udusi, jeśli szybko
nie znajdzie się na zewnątrz. Biegiem minęła Wielką Salę, Salę
Wejściową i wypadła na świeże powietrze, oddychając głęboko.
Wszystkie dolegliwości, jak za dotknięciem różdżki, nagle
minęły. Stała przed wejściem do zamku, nie rozumiejąc, co się
przed chwilą stało. Dostrzegła Vincenta, który zmaterializował
się obok niej. Miał surowy wyraz twarzy. Domyśliła się, że to
jego sprawka.
- Co ty wyprawiasz?
Miałaś się tylko rozejrzeć, nie uczestniczyć w życiu szkoły!
Co ty sobie myślałaś? Przecież nie
jesteś czarownicą!
- Chciałam tylko
zobaczyć jak to jest. Wziąć udział w lekcjach w Hogwarcie, to
wszystko. Wiem przecież, że nie potrafię czarować. Przecież nic
by się nie stało. Może nawet dzisiaj na zajęciach nie
ćwiczylibyśmy żadnych zaklęć – tłumaczyła się.
- Wiedziałem, że nie
powinienem ustąpić i od razu odesłać cię do domu. Ale byłaś
taka uparta. Nie zgodziłabyś
się ze mną wrócić.
- Zaraz... Potrzebujesz
mojej zgody?
Vincent skinął głową.
- Kim właściwie jesteś?
- przyjrzała mu się dokładnie.
- Nie tutaj. Chodź.
Poszła za nim na skraj
Zakazanego Lasu. Usiadł na trawie w cieniu drzew. Margot poszła w
jego ślady. Podciągnęła kolana pod brodę. Gdy czas mijał, a
Vinnie trwał pogrążony w milczeniu, Margot ponagliła go:
- Więc? Kim jesteś?
- Jestem Strażnikiem.
*
Odpowiedź
Zrzędy zdziwiła Margot. Nie takiego wyznania oczekiwała, ale i nie
wiedziała też, czego powinna była się spodziewać.
- Strażnikiem? Czego?
- Strzegę ciebie.
- Gdy się pierwszy raz
zobaczyliśmy, powiedziałeś, że: „To był błąd.”. Musiałeś
mieć na myśli mnie. I moje zjawienie się tutaj.
- Tak. Bo widzisz... To
przeze mnie znalazłaś się w tym świecie.
- Jak to?
- Może zacznę od
początku. Należę do Strażników Słów, jak sami siebie
określamy. Nie wiem dokładnie ilu nas jest, na
pewno wielu. Każdy strażnik strzeże jednej osoby. Cały czas jest
obecny w jej życiu. Ludzie na ogół nie zdają sobie sprawy z
naszej obecności. Chyba, że nastąpi sytuacja jak ta, w której się
znalazłaś. Wtedy musimy sprowadzić naszego podopiecznego do domu.
Potrzebujemy zgody, aby przeprowadzić osobę, której pilnujemy,
przez granicę. Musimy więc się ujawnić.
- Granicę? – wtrąciła
Margot.
- Tak. Oprócz twojego
świata istnieją także inne wymiary. Jest ich wiele i są bardzo
różnorodne. Nie sposób wymienić wszystkich, jakie istnieją.
Specjalną grupą takich, można powiedzieć, równoległych
światów, są krainy stworzone przy pomocy słów. Czyli te opisane
w książkach. Granica to kosmiczna sfera oddzielające Ziemię od
innych światów. Dzięki niej wszystkie wymiary mogą istnieć w
jednym czasie, nie oddziałując na siebie nawzajem w żaden sposób.
Gdy pisarz wydaje książkę, cała rzeczywistość, fantastyczna,
czy też prawdopodobna, zaczyna istnieć naprawdę. Tworzy się nowy
wymiar, gdzie żyją opisani przez autora ludzie, zwierzęta.
Egzystują w otoczeniu, w jakim zostali stworzeni. Strzeżemy
właśnie tych światów, a raczej łączników między nimi a
Ziemią. Jesteś jednym z łączników. Dużo czytasz. Książki są
wrotami do odpowiadających im, istniejących w czasoprzestrzeni
wymiarów. Ludzie, którzy cokolwiek czytają są narażeni na
wejście do historii przedstawionych w powieściach. Mogą właściwie
bez problemu dostać się do nich. Wystarczy, że wyrażą na głos
takie życzenie. Ty wyraziłaś, pamiętasz? Gdybyśmy nie istnieli,
ludzie mogliby dostać się do dowolnej historii. Ale jest to
zabronione. Chodzi tu o porządek. Każda ingerencja z zewnątrz
mogłaby zakłócić bieg wydarzeń. Wtedy nastąpiłby chaos. Każda
istota powinna żyć w świecie, w którym się urodziła. Do
którego należy. To jedna z zasad, której bezwzględnie musimy
przestrzegać. Ale zdarzają się wyjątki. Nie dopilnowałem cię.
Gdybym był uważniejszy, w odpowiedniej chwili po prostu
zatrzymałbym cię w twoim domu, zanim byś się tutaj znalazła.
Nic by się nie wydarzyło. Ale byłaś taka zmęczona, gdy sięgałaś
po tę książkę. Nie sądziłem, że wypowiesz te słowa.
- Dlaczego wszyscy mnie
tutaj znali? Tak chyba nie powinno być?
- To moja sprawka. Gdy
przebywamy w wymiarach takich jak ten, możemy dowolnie naginać
rzeczywistość. Nie powinniśmy tego robić, ale uznałem, że
skoro się tutaj znalazłaś, lepiej będzie, jeśli na chwilę
staniesz się częścią tutejszej rzeczywistości. Gdyby ktokolwiek
cię zobaczył, pojawiłoby się za dużo pytań. Potem nie chciałaś
wrócić. Zrobiłem więc wszystko, żebyś tutaj należała. Gdybym
nic nie zrobił, po prostu nikt by o tobie nie wiedział. Życie
toczyłoby się tutaj swoim torem. Myślałem, że po prostu
zwiedzisz zamek, ubrana jak reszta uczniów. Jednak, jak zwykle,
działając mi na przekór, poszłaś na zajęcia. Sprawiłem więc,
że źle się poczułaś i popchnąłem cię ku wyjściu z zamku.
- A co z czarami?
- Możemy zrobić wiele.
Nie potrafimy jednak nadać ludziom żadnych nowych cech czy umiejętności – wzruszył
ramionami. – Teraz już wszystko wiesz. Czy zgodzisz się, abym
sprowadził cię do domu?
- Skoro nie ma innego
wyjścia... – Margot ze smutkiem spojrzała na zamek.
- Nie ma. Tak powinno
być. Przykro mi, że nie zareagowałem w porę. Teraz jest ci
smutno.
- Smutek przeminie.
Nauczę się jakoś żyć ze świadomością tego, co widziałam i
czego doświadczyłam. Będę tęsknić, ale poradzę sobie.
- Na pewno tak będzie.
- Nadal będziesz moim
Strażnikiem? – w jej oczach pojawiła się nadzieja.
- Będę – uśmiechnął
się.
- Szarą rzeczywistość
łatwiej będzie znieść we dwoje.
- Nie myśl tak o swoim
życiu. Twoim przeznaczeniem jest przez nie przejść w zwyczajny,
ludzki sposób. Co nie oznacza, że nie ma przed tobą dobrych
chwil.
- Pewnie masz rację, ale
teraz nie myślę w ten sposób.
- Więc? – wstał z
ziemi i wyciągnął rękę w jej stronę. – Gotowa?
Margot również się
podniosła. Trochę zdrętwiała od długiego siedzenia w jednej
pozycji. Było jej bardzo smutno. Odczuwała żal, że musi opuścić
to piękne, magiczne miejsce. Wyciągnęła rękę i już prawie
dotknęła dłoni Vincenta, kiedy zawahała się i opuściła ją.
Spojrzała na swego opiekuna, zrozpaczona.
- Czy naprawdę nie ma
żadnego sposobu, abym mogła tutaj zostać? – w oczach poczuła
łzy, które zaczęły spływać
po jej jasnych policzkach, zamazując obraz stojącego przed nią
Strażnika.
W oczach Vincenta pojawiła
się udręka.
- Co ja narobiłem? To
nie sprawi, że poczujesz się lepiej, ale w tym momencie tak bardzo
siebie nienawidzę...
Widać było, że toczył z
sobą wewnętrzną walkę. W końcu podjął decyzję.
- Jest pewien sposób –
powiedział.
Margot nie widziała
jeszcze takiej powagi na jego twarzy. Pociągnęła nosem, otarła
zapuchnięte oczy i z zaciekawieniem czekała, aż jej opiekun
wreszcie powie, co to za sposób.
- Jaki? - zapytała.
- Musisz stać się jedną
z nas.
- Jedną z was?
Strażniczką? Jak?
- Jeśli ci powiem, nie
przystaniesz na to. Nigdy nie zaproponowałbym ci czegoś takiego,
ale nie jestem z kamienia.
Patrzenie na twoje codzienne cierpienie by mnie zniszczyło.
Właściwie, zniszczyłoby nas oboje. Musisz mi w pełni zaufać.
Zrobisz to? Ufasz mi?
- Ufam – odpowiedziała
pewnie.
- Zamknij oczy – poprosił.
Margot spełniła
polecenie. Ostatnią rzeczą, jaką uchwyciła spojrzeniem, był
błękit jego spojrzenia. Potem zapadła ciemność. Przed oczami
mignęły jej wspomnienia. Z przyjaciółmi, rodzicami, siostrą.
Zabawne sytuacje w szkole. Czuła lekkie ukłucie żalu, zostawiając
wszystko. Wiedziała, że postępuje bardzo egoistycznie, ale
potrzebowała tego. Zawsze czuła, że czegoś w niej brakowało.
Nie umiała niczym zapełnić powiększającej się dziury w sercu.
Nigdy nie przeżywała niczego w stu procentach. Ani smutku, ani
radości. Jakby wiedziała, że ziemskie życie nie jest jej
przeznaczone. Czekała w napięciu, wyprostowana. Starała się
zarejestrować cokolwiek słuchem, ale wokół panowała niczym nie
zmącona cisza. Czuła tylko delikatny powiew chłodnego, jesiennego
wiatru. Sięgające do pół kostki złote źdźbła trawy łaskotały
ją w nogi. Vincent
nie spieszył się. Był z nią od zawsze i znał ją jak nikt inny.
Chciał nasycić wzrok jej widokiem. Nigdy, nawet podczas snu, nie
wyglądała tak spokojnie i bezbronnie. Była zupełnie nieświadoma
tego, co za chwilę zrobi. Kilka pasm kruczoczarnych włosów
wymknęło się z jej kucyka. Odruchowo założyła niesforne kosmyki
za ucho. Z postawy jej ciała można było wyczytać coraz większe
napięcie. Strażnik westchnął ciężko. Nadszedł czas. Wyciągnął
rękę i w jego dłoni zmaterializował się miecz. Chwycił mocno
misternie rzeźbioną, pokrytą dziwnymi znakami, srebrną rękojeść.
Niespodziewanie szybko zbliżył się do dziewczyny i jednym,
zdecydowanym ruchem zatopił lśniące ostrze w piersi dziewczyny,
przebijając serce. Nie zdążyła nawet zareagować. Na jej twarzy
zastygł spokój. Na tyle delikatnie, na ile było to możliwe,
Vincent wyciągnął miecz z ciała dziewczyny. Odrzucił go na
ziemię. Pokryte szkarłatną krwią ostrze zalśniło w słońcu.
Trzymał w ramionach jej nieruchome ciało. Ułożył ją na trawie,
wyprostował się i z góry spojrzał na jej ładną, młodą twarz.
- Witaj wśród
Strażników Słów, Margot.