czwartek, 8 stycznia 2015

Strażniczka

 Witam was! Bardzo, bardzo długo nic tutaj nie publikowałam. Zdaję sobie z tego sprawę. Wybaczcie mi. Pomysł na to krótkie opowiadanie narodził się w mojej głowie po pojawieniu się oficjalnego opowiadania ze świata "Harry'ego Pottera" autorstwa J.K. Rowling. Jako wielka fanka magicznego świata wręcz musiałam przeczytać całość. Na szczęście pewna para o dobrym serduszku przetłumaczyła je, za co jestem im niezmiernie wdzięczna. Po lekturze wszystkie moje wyciszone emocje związane z serią ożyły. Przedstawiam wam owoc mojej euforii i natchnienia, które pojawiło się naprawdę niespodziewanie. Ten pomysł tkwił cały czas w mojej głowie i można by rzec, prawie sam się ukształtował. Życzę miłego czytania. Dajcie znać co sądzicie!

*
 
Margot Peterson przewracała się z boku na bok na łóżku, nie mogąc zasnąć. Była to zasługa jej starszej siostry, która namówiła ją do wspólnego oglądania horroru. Nocny maraton sprawił, że każdy dźwięk przyprawiał ją o dreszcze i szybsze bicie serca, a najcichsze skrzypienie drewnianej podłogi zamieniało się w odgłosy kroków strasznej zjawy lub potwora. W końcu, zmęczona rzucaniem się bez celu na łóżku, usiadła i przetarła dłonią zmęczoną twarz. Pogodziła się już z faktem, że nie zaśnie, podniosła się więc nieznacznie i zaczęła szukać ręką włącznika od lampki nocnej. Już po chwili jej niewielki pokój zalało przytłumione, żółte światło. Od razu poczuła się lepiej. Postanowiła zastąpić sceny z obejrzanego jakiś czas temu horroru czymś przyjemniejszym. Podeszła do półki z książkami. Jej wzrok padł na kolekcję "Harry'ego Pottera". Chwilę zastanawiała się którą część wybrać. W końcu zdecydowała się na szóstą. Mimo, że czytała wszystkie tomy kilkakrotnie, z przyjemnością powróciła do dobrze znanej historii po raz kolejny. Wróciła do łóżka i umościwszy się wygodnie, otworzyła książkę. Przeczytała kilka rozdziałów i poczuła zmęczenie.
- Gdyby tak... Móc przenieść się do Hogwartu...
Po wyszeptaniu tych słów zasnęła, przytulając książkę do piersi.

*

Obudziła się, drżąc z zimna. „Czyżby w nocy otworzyło się okno?” Przeciągnęła się, ciągle z zamkniętymi oczami. Powoli uchyliła powieki i krzyknęła, zaskoczona. Znajdowała się w środku lasu. Nic dziwnego, że zmarzła. Spała na gołej ziemi w koszuli nocnej. W dodatku była boso. Gdy pierwszy szok minął, podniosła się powoli ze swojego „łóżka” którym był miękki mech. Zaczęła rozglądać się ciekawie. Wszystko wskazywało na to, że znalazła się w zwyczajnym lesie, jednak jak i dlaczego – nie miała pojęcia. Uniosła głowę i spojrzała na wierzchołki drzew, przecinające zasnute mlecznobiałymi chmurami niebo. Ujrzała samotnego ptaka, który zwinnie przeskoczył z jednego drzewa na drugie. Usłyszała za sobą głośne chrząknięcie. Zamarła i powoli odwróciła się w stronę tajemniczego głosu. Głośno wciągnęła powietrze i otworzyła usta w niemym krzyku. Stanęła oko w oko z centaurem. Od razu skojarzył się jej z podobnymi stworzeniami z Zakazanego Lasu.
- Uczniom nie wolno tutaj wchodzić – surowo rzekł nieznajomy.
- Uczniom? - zapytała Margot z nutą strachu w głosie.
Centaur przekręcił głowę. Zaczął intensywnie i z ciekawością przyglądać się dziewczynie.
- Nie krzywdzimy dzieci. Jednak musisz odejść. Nie możesz tu być – w końcu się odezwał – tu nie jest bezpiecznie – warknął.
- Nie rozumiem... – szepnęła cicho Margot.
Nieznajomy poruszył prawą ręką, w której dzierżył łuk, na który dziewczyna wcześniej nie zwróciła uwagi. Zauważyła też kołczan pełen strzał, przewieszony przez jego lewe ramię. To dało jej ostateczny sygnał, że należy się wycofać. Ale gdzie? Była sama w środku lasu, nie wiadomo gdzie. I przed chwilą stanęła oko w oko z postacią jak żywcem wyjętą z fantastycznych książek, które uwielbiała. Zaczęła powoli wycofywać się tyłem, nie spuszczając z oczu centaura. Posuwała się tak tyłem kilka kroków, aż natrafiła plecami na drzewo. Odwróciła się, ominęła przeszkodę i ile sił w nogach pognała przed siebie. Biegła tak około dziesięciu minut i zatrzymała się oparta o drzewo, ciężko dysząc. Nic nie rozumiała. Jak i dlaczego się tutaj znalazła? Gdzie właściwie jest? Przyszło jej do głowy, że przeniosła się do jakiegoś zaczarowanego świata. Przecież centaury i inne magiczne stworzenia istnieją tylko w książkach, prawda? Jednak przed chwilą jednego zobaczyła, to nie ulegało wątpliwości. Osunęła się po pniu na ziemię i objęła ramionami kolana. Głowę oparła na ramionach. Nagle poczuła się bardzo samotna. Nie wiedziała, co właściwie ma teraz zrobić. Iść dalej? Nie wiedziała gdzie dojdzie, a tym bardziej, czy w lesie nie czają się inne magiczne istoty albo pobratymcy centaura, przed którym uciekła.
- Margot? Cholibka, co ty tu robisz?
Dziewczyna ze strachem podniosła głowę i zobaczyła stojącego nad nią bardzo wysokiego mężczyznę. Był wyższy niż jakikolwiek znany jej człowiek. Miał czarne oczy, przydługie włosy w nieładzie i długą brodę. Wyglądał jak Hagrid, dokładnie tak, jak wyobrażała go sobie czytając „Harry'ego Pottera”.
- Nie wiem – odpowiedziała zgodnie z prawdą.
- Jeszcze zdążysz wrócić do zamku zanim ktokolwiek się zorientuje, że cię nie ma – omiótł
wzrokiem całą jej postać. – Lunatykowałaś, czy co? Gdyby Filch cię przyłapał... – pokręcił głową. – Chodź, odprowadzę cię.
„Filch? Czyżby... Nie, nie, niemożliwe. Przecież Hogwart nie istnieje naprawdę, to tylko książki...” Margot miała mętlik w głowie. Nie widziała innego wyjścia, jak pójść za Hagridem. Była coraz bardziej pewna, że jakimś cudem trafiła do Hogwartu. Podniosła się z ziemi i ruszyła za Pół-olbrzymem, który zaczął pewnie kroczyć przed siebie. Ledwo mogła za nim nadążyć, tak wielkie stawiał kroki. Poza tym była boso i już zdążyła sobie poranić stopy o wystające z ziemi korzenie. Potknęła się i przewróciła, zostając z tyłu. Hagrid zniecierpliwiony obejrzał się przez ramię i zawrócił. Podał jej rękę, a Margot chwyciła ją, podnosząc się. Poczuła pieczenie i rzuciła okiem na zadrapanie na prawej łydce, z którego cienką strużką toczyła się szkarłatna krew.
- No tak, przecież nie masz butów – zauważył.
Zanim zdążyła zorientować się, co się dzieje, już była niesiona przez Hagrida w stronę wyjścia z lasu. Przypomniała jej się scena z „Insygnii Śmierci”, ta, w której pozornie martwy Harry był niesiony przez swego przyjaciela. Pół-olbrzym jeszcze przez jakiś czas szedł przez las miarowym krokiem aż Margot ujrzała skraj lasu. Po chwili wyszli na częściowo zalaną porannym światłem, nieśmiało przebijającym się przez warstwę chmur, polanę. Margot aż zachłysnęła się z wrażenia. Zobaczyła świat ze swoich marzeń – stał przed jej oczami, żywy i realny. Przed nimi stała chatka Hagrida a w oddali, Hogwart, w całej swej okazałości. Nadal nie wiedziała jakim cudem podziwiała w tej chwili całą scenerię, jednak kwesta „dlaczego?” odeszła na dalszy plan. Podczas gdy dziewczyna rozglądała się ciekawie dookoła, doszli do chatki i została postawiona przed masywnymi drzwiami.
- Poczekaj chwilę. Muszę coś zabrać. Dla Dumbledore'a.
„Dla Dumbledore'a!” Serce Margot zaczęło szybciej bić z przejęcia. Jeśli się uda, zobaczy wszystkich swoich ulubionych bohaterów!
- Jasne, poczekam – odparła z uśmiechem.
Hagrid zniknął za drzwiami, a Margot usiadła na schodkach. Ze środka chatki usłyszała dźwięki przesuwanych przedmiotów. Najwyraźniej Gajowy intensywnie czegoś poszukiwał. Szesnastolatka zamknęła oczy i zaczęła głęboko oddychać, doszukując się jakichś różnic między „tym” powietrzem a „tamtym”, pochodzącym z jej świata. Jednak, o dziwo, było takie same. Z osobliwych rozmyślań wyrwał ją wiatr, który wzmógł się nagle. Otworzyła oczy i pisnęła. Przed schodami dostrzegła postać w bieli, która intensywnie się w nią wpatrywała. Margot przestraszyła się. Przybysz bowiem nie przypominał żadnego człowieka czy stworzenia ze świata, w którym nagle się znalazła. Przynajmniej nie zapamiętała żadnego mężczyzny w bieli podczas czytania książek. Wstała, zeszła ze schodków i z wahaniem podeszła do nieznajomego. Dzielił ich niewielki dystans. Przyjrzała mu się dokładnie. Z wyglądu przypominał zwykłego chłopaka, mniej-więcej dwudziestoletniego. Miał kasztanowe, krótkie włosy i intensywnie błękitne oczy, przywodzące na myśl czyste wody w jakimś rajskim zakątku Ziemi. Przy oględzinach zauważyła mimochodem, że był przystojny. Nie w jakiś powalający sposób. Po prostu przyjemnie się na niego patrzyło. Było w nim coś wzbudzającego zaufanie. Margot wręcz bezwstydnie przyglądała się jego twarzy, przy czym musiała zadrzeć głowę, ponieważ miał około metr dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu, a ona zaledwie metr sześćdziesiąt. Jednak chłopak nic sobie z tego nie robił. Przeciwnie, odwdzięczył się tym samym, uważnie taksując wzrokiem postać dziewczyny. Następne, co rzuciło się jej w oczy, było ubranie Intruza, jak go w myślach nazwała. Jej zdaniem nie pasował do tego świata. Ale czy ona pasowała? Była pewna, że gdyby dano jej odpowiednią ilość czasu, odnalazłaby się w nim. W końcu już tyle razy czytała książki. Znała świat Harry'ego Pottera naprawdę dobrze. Ubrany był w białą, prostą szatę z obszernym kapturem i szerokimi rękawami, w których ukrył dłonie. Ubiorem i postawą przypominał klasztornego mnicha, jednak z pewnością był kimś innym, Margot była tego pewna. Zresztą mnisi nie noszą białych szat – pomyślała. Obserwowali się bez słowa jeszcze krótką chwilę. Gdy cisza stała się zbyt krępująca, dziewczyna odezwała się:
- Nie należysz do tego świata.
- Mówisz tak, jakbyś sama należała. To był błąd... Nie powinno cię tu w ogóle być.
- Co było błędem? Kim jesteś? – zapytała, coraz bardziej zaciekawiona.
- Nieważne. Musisz wrócić – powiedział surowym tonem.
- Gdzie tak właściwie jestem? To Hogwart, ten książkowy, prawda?
Chłopak westchnął ciężko i ledwo-zauważalnie skinął głową. Margot była zafascynowana.
- To niesamowite! Jak to w ogóle możliwe? – zadawała kolejne pytania.
- Jak już mówiłem, to nie jest istotne. Ważną sprawą jest to, abyś wróciła do s w o j e g o świata – powiedział z naciskiem i wyciągnął dłoń w jej stronę, przybliżając się nieco do dziewczyny.
Margot, przestraszona, że tylko sobie znanym sposobem zabierze ją do domu, rzuciła się do tyłu, wbiegła po schodkach i z impetem wpadła do środka chatki Hagrida. Zobaczyła go pochylonego nad ciężkim kufrem. Nie ruszał się. Jego wielka dłoń zastygła w połowie drogi do celu.
- Hagridzie? - zapytała niepewnym tonem, zbliżając się do Pół-olbrzyma.
Nie otrzymała odpowiedzi. Wyglądał, jakby... zamarzł. Spanikowana Margot zaczęła gorączkowo rozglądać się po chatce w poszukiwaniu czegoś, czegokolwiek, co mogłoby pomóc jej nowemu znajomemu. Gdy się odwróciła, podskoczyła. Stal za nią, z niezmąconym spokojem wymalowanym na twarzy. Najwyraźniej widok nieruchomego Gajowego nie zrobił na nim najmniejszego wrażenia.
- Ty! - wykrzyknęła – Co mu zrobiłeś?!
- Uspokój się! Nic mu nie będzie. To samo stanie się z tobą, jeśli się nie opanujesz. Właściwie, to kuszący pomysł. Nie stawiałabyś oporu i bez problemu znalazłabyś się z powrotem. Dokładnie tam, gdzie powinnaś TERAZ być – na jego twarzy wykwitł krzywy uśmieszek.
- Dlaczego tak bardzo ci zależy, żebym wróciła do domu? - zirytowała się. 
Mnich westchnął po raz drugi i przeczesał długimi palcami swoje kasztanowe włosy. Postanowił zmienić taktykę. Przekonał się już, że rozkazami i unikaniem odpowiedzi na pytania nic nie wskóra i tylko pogorszy sytuację, rujnując już i tak małe szanse na zdobycie jej zaufania. Uśmiechnął się przyjaźnie. W odpowiedzi dziewczyna zmrużyła oczy i odsunęła się od niego. Skrzyżowała ramiona na piersi, odcinając się od niego całkowicie. Chłopak nie zmieniał wyrazu twarzy, chociaż zaczynał już tracić cierpliwość. Nie spodziewał się, że będzie tak nieufna i wrogo do niego nastawiona. Nie było w tym jednak nic dziwnego, zważywszy na to, że była zdezorientowana i uważała, że zrobił krzywdę Hagridowi. Margot nie ruszała się z miejsca i lustrowała go wyzywającym wzrokiem. Skapitulował i usiadł ze skrzyżowanymi nogami na podłodze.
- Posłuchaj, Margot... zaczął, lecz nie udało mu się dokończyć, ponieważ przerwała mu nagle:
- Skąd znasz moje imię?
- Ach, więc teraz cię to zastanawia. Gdy w Zakazanym Lesie Hagrid zawołał cię po imieniu, wcale cię to nie zdziwiło! - stracił resztki opanowania.
- Zaskoczył ją swoim wybuchem. Nie musiał długo czekać na jej reakcję. Szybko odbiła piłeczkę:
- Przepraszam, że nie zwróciłam uwagi na taki szczegół! Jak widać doskonale zdajesz sobie sprawę z tego co się tutaj dzieje, ja nie! Zresztą to nie ty zasnąłeś w swoim łóżku a potem obudziłeś się w lesie! W dodatku w jakimś magicznym świecie, który w ogóle nie powinien istnieć!
Nieznajomy wstał z podłogi, otrzepał szatę i powiedział:
- Dobrze. Jeśli obiecasz, że ze mną wrócisz, ja w zamian obiecam, że wyjaśnię ci wszystko.
- W porządku. Jeden dzień.
- Co?
- Daj mi jeden dzień. Bycia tutaj. Jestem w Hogwarcie, druga okazja się nie powtórzy. Kto nie skorzystałby z takiej szansy i nie rozejrzał się trochę? Nie ma głupich, zostaję – oznajmiła stanowczo. Było widać, że nie odpuści. – Potem chcę wiedzieć w s z y s t k o. Jest tyle możliwości... – rozmarzyła się.
Widząc, że nie zdoła przekonać Margot, Intruz postanowił przystać na jej warunek.
- Będę cię pilnował. Cały czas z tobą będę. Inaczej się nie zgadzam – zawyrokował tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Serio? - jęknęła – Nie potrzebuję niani.
- Owszem, potrzebujesz. Przynajmniej tutaj. Najmniejszym czynem możesz oddziałać na tutejszą rzeczywistość. Oczywiście mogę wszystko odkręcić, ale im mniej roboty – tym lepiej.
- Zgadzam się. Ale najpierw dwie sprawy: nie wiem co zrobiłeś Hagridowi i jak to zrobiłeś, ale spraw, aby znowu ożył. Po drugie... Jak masz na imię? – spytała.
- Imię? - wydawał się zbity z tropu.
- No tak, imię. Wiesz, chodzi o to, jak inni się do ciebie zwracają. Nie mówią chyba na ciebie Zrzędo, co?
- Tam skąd pochodzę mówią na mnie Vincent.
- Vincent? To brzmi tak... egzotycznie. Dobrze, panie Zrzędo, pozwiedzajmy!
Vincent tylko przewrócił oczami. Pstryknął palcami i Hagrid znowu się poruszył. Zniknął, a może po prostu stał się niewidzialny – tego Margot nie była pewna – i szepnął do niej: „Obserwuję cię”. Gdy rozpłynął się w powietrzu, dziewczyna odetchnęła swobodnie i odwróciła się w stronę Gajowego, który właśnie otwierał wieko kufra i czegoś w nim szukał. Po chwili wyciągnął spomiędzy różnych szpargałów niewielkich rozmiarów przedmiot i schował go do kieszeni. Margot nie odchodziło, co to jest. Była zbyt przejęta tym, że za niedługo zobaczy zamek, błonia... I wszystkich bohaterów, których podczas czytania lubiła mniej lub bardziej. Hagrid odwrócił się do niej, wziął ją na ręce i wyszedł z chatki.
- No to wracaj do szkoły, Margot.
Po tych słowach skierowali się w stronę Hogwartu.

*

Zamek wyglądał tak jak w filmach. Margot pomyślała, że to dlatego, ponieważ część scen do pierwszych dwóch filmów kręcono w prawdziwym zamku, w Szkocji. Czyli znajdowała się w Szkocji, ale... To nie byłą jej rzeczywistość. Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk otwieranych frontowych wrót. Znajdowali się w Sali Wejściowej. Przypomniała sobie film: „Harry Potter i Kamień filozoficzny”. Wszystko wyglądało dokładnie jak w scenie, gdy pierwszoroczniacy po raz pierwszy wkraczali do szkoły. Jednak teraz wszystko było namacalne. Hagrid postawił ją na zimnej, kamiennej posadzce.
- No, biegiem do dormitorium. Niedługo wszyscy wstaną na śniadanie. Chyba nie chcesz kłopotów, co? Na bank dostałabyś szlaban za nocne włóczenie się. Mimo, że tylko lunatykowałaś. Jakim cudem znalazłaś się w lesie?
Margot wzruszyła ramionami.
- Muszę iść do profesora Dumbledore'a. No już, zmykaj.
Patrzył na nią naglącym wzrokiem, nie miała więc wyjścia i ruszyła niepewnie po schodach. Gdy się odwróciła, Gajowego już nie było. Została sama i poczuła się samotnie. Obserwowanie wszystkiego zza kartek książek było zupełnie czym innym niż doświadczanie wszystkiego na własnej skórze. Granica bezpieczeństwa została przekroczona. Ta świadomość nieco przytłoczyła szesnastolatkę. „Weź się w garść, dziewczyno!” - skarciła się w myślach. W końcu miała do wykorzystania tylko jeden dzień, potem sen się skończy. Powróci normalność, szara rzeczywistość, którą ubarwić mogą tylko książki, które tak kochała. Oczywiście mogła targować się z Vinnie'm o więcej czasu, jednak odrzuciła ten pomysł. Jeszcze unieruchomiłby ją jak Hagrida. Wzdrygnęła się na samą myśl. Vincent... kim właściwie był i dlaczego wydawał się posiadać nieograniczoną moc? Margot zepchnęła myśli o nim w dalekie zakamarki swojej świadomości. Przecież obiecał wszystko jej wyjaśnić. Powinna skupić się teraz na odnalezieniu dormitorium. Zaraz, zaraz... Zapomniała o tak ważnej rzeczy! Skoro tymczasowo stała się uczennicą, to do jakiego domu należy? Nie mogła przecież nikogo zapytać, wzięliby ją za wariatkę. Przystanęła na środku głównych schodów prowadzących na pierwsze piętro, nie wiedząc, w którą stronę się skierować. „Co robić, co robić?” - myślała gorączkowo. Nagle obok niej zmaterializował się Vincent. Podskoczyła, przestraszona.
- Musisz zjawiać się obok tak nagle? Przestraszyłeś mnie! – ofuknęła go.
- Panna Peterson – jak zwykle miła – ukłonił się teatralnie. – Umarłabyś, gdybyś była chociaż odrobinę bardziej uprzejma?
Margot westchnęła z irytacją. Już miała na końcu języka ciętą ripostę, którą miała wypowiedzieć, jednak dała za wygraną.
- Potrzebuję twojej pomocy – powiedziała cicho, a słowa ledwo przechodziły jej przez gardło.
- Słucham? Mogłabyś powtórzyć? Nie dosłyszałem – nadstawił ucha.
- Potrzebuję. Twojej. Pomocy! - wrzasnęła prosto w jego nastawione ucho – Lepiej?
Vinnie wzdrygnął się i odsunął na bezpieczną odległość.
- Czy w twoim świecie uczą bycia wredną? Jesteś w tym mistrzynią.
- Dziękuję. Staram się najlepiej jak mogę – tym razem Margot ukłoniła się ze śmiechem.
- Jesteś niemożliwa! A więc potrzebujesz pomocy panno Dam-Sobie-Ze-Wszystkim-Radę-Sama?
- Niechętnie to przyznaję, ale tak. Powiedziałeś, że będziesz mnie pilnował więc parę wskazówek by nie zaszkodziło, nie sądzisz?
- Co chcesz wiedzieć? A może raczej, gdzie chcesz trafić?
- Do pokoju wspólnego. Tylko nie wiem do jakiego domu należę więc nie jestem pewna gdzie powinnam iść.
- Jesteś Ślizgonką.
- Słucham? - zapytała, wstrząśnięta.
- Należysz do Slytherinu. To dom, który lubisz najmniej więc nie mogłem sobie odmówić przyjemności zrobienia ci na złość.
- No wiesz? - spojrzała na niego z wyrzutem. – Jak mogłeś?
- Po prostu. Mogę wszystko, a tak przy okazji, zrobiłem z ciebie Gryfonkę. Drażnienie się z tobą bardzo mnie bawi.
- Ha ha, bardzo śmieszne – trąciła go w ramię.
Poczuła ulgę. Trafienie do Slytherinu było najniżej na liście rzeczy, które chciała zrobić w tym świecie. Zresztą opiekunem był Snape, a jakoś spotkanie z nim twarzą w twarz w lochach nie wydało się jej zbyt kuszącą perspektywą. Zamek nadal był pogrążony w ciszy. Ruszyli na siódme piętro, w kierunku Wieży Gryffindoru. Myślała, że Vincent zniknie jak poprzednio, jednak szedł z nią ramię w ramię. Prowadził ją z tą swoją miną ważniaka. Mijali korytarze i wspinali się po schodach, aż przed ich oczami pojawił się portret Grubej Damy, strzegącej wejścia do Pokoju Wspólnego.
- Podaj hasło – kobieta z portretu odezwała się znudzonym głosem.
- Yyy... - Margot spojrzała błagalnie na swego towarzysza.
- Złoty lew – szepnął jej na ucho.
- Złoty lew – powtórzyła, trochę niepewnym głosem.
Obraz przesunął się w górę ściany ukazując okrągłe wnętrze Pokoju Wspólnego. Margot z wielkim uśmiechem na twarzy przeszła przez dziurę w ścianie i stanęła na wzorzystym dywanie. Chłonęła chciwie wzrokiem każdy szczegół pomieszczenia. Wnętrze składało się z kominka, stołów, mnóstwa wysiedzianych czerwonych sof, foteli oraz krzeseł. Okna zakrywały ciężkie, czerwone zasłony. Z sufitu, na długim łańcuchu, zwisał żyrandol. Nad częścią wspólną Gryfonów znajdowały się dormitoria, do których prowadziły spiralne schody. Całość wyglądała bardzo przytulnie. Sofy aż się prosiły, aby na nich usiąść. Margot prawie z namaszczeniem usiadła na jednej z nich, gładząc miękkie obicie. Przypomniała sobie o Vinnie'm. Zaczęła się za nim rozglądać ale nie było go w pobliżu. Portret wrócił na swoje miejsce, zakrywając widok na korytarz. „Cóż, najwyraźniej zniknął.” Dziewczyna wstała z ociąganiem z miękkiego siedziska i udała się po schodach do żeńskiego dormitorium. Nie wiedziała właściwie na którym roku jest i do której sypialni powinna się udać, ale wolała pobłądzić, niż oglądać wyraz twarzy Zrzędy, kiedy znowu poprosi go o pomoc. Gdyby naprawdę się tutaj uczyła, uczęszczałaby do szkoły już szósty rok. Wybrała więc dormitorium dla szóstoklasistek. Próbowała rozgryźć Vincenta, sposób, w jaki działał i myślał. Przecież to on robił to wszystko. W końcu sam przechwalał się przed nią już kilkukrotnie. Może miał nad nią władzę w tym świecie, ale Margot chciała zrobić mu na przekór i nieco ją zmniejszyć. Nie wiedziała tylko jak to zrobić. Weszła do niewielkiego pomieszczenia. Na środku stał niewielki piecyk, a dookoła stało pięć łóżek. Tylko jedno pozostało puste. Wszystkie dziewczęta jeszcze spały, więc Margot postanowiła również się zdrzemnąć. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo jest zmęczona. „Za dużo wrażeń jak na jeden raz” – pomyślała. Nawet nie rozglądała się po twarzach swoich śpiących koleżanek. Usiadła na łóżku i zasunęła ciemnoczerwone zasłony. Wsunęła się pod kołdrę i prędko odpłynęła w błogi niebyt.

*

Obudziły ją odgłosy krzątaniny. Wciąż senna, przewróciła się na drugi bok i zakryła kołdrą głowę. Ktoś odsunął kotary, wpuszczając do środka światło poranka.
- Margot, nie wstajesz? Spóźnisz się na śniadanie.
Dziewczyna otworzyła oczy. Spojrzała na dziewczynę zaglądającą pomiędzy zasłonki. Miała długie, czarne włosy i hinduską urodę. Margot szybko wymieniła w myślach uczennice, które były na tym samym roku co Hermiona i doszła do wniosku, że przyglądającą się jej osobą jest Parvati.
- Już wstaję – jęknęła w odpowiedzi i usiadła na łóżku, trąc błękitne oczy.
- Zawsze jesteś rannym ptaszkiem. O co chodzi? Czyżbyś była na nocnej schadzce z... Ronem? – zapytała konspiracyjnym szeptem.
- Z Ronem? Nie! - zawołała i chociaż starała się powstrzymać zawstydzenie, rumieniec wypełzł na jej twarz, pokrywając ją purpurą.
- Hej, dziewczyny! Nasza Margot zakochała się w Wesley'u! – zawołała na głos.
Pozostałe dziewczyny odwróciły się od swoich zajęć i jak na sygnał wbiły wzrok w błękitnooką. „A niech go! Vincent pewnie świetnie się bawi!” - złorzeczyła na niego w myślach. Niebieskooka blondynka, zapewne Lavender, spojrzała na nią spod uniesionych brwi. Hermiona rzuciła jej spojrzenie, w którym czaiła się chęć mordu, a Fay wydawała się niezainteresowana tą informacją. Obdarzyła Margot przelotnym spojrzeniem i wróciła do zapinania szarej kamizelki. Gdy już była w pełni ubrana, wyszła z dormitorium. Za jej przykładem poszła Hermiona, zatrzaskując za sobą z hukiem drzwi.
- Zabiję go – warknęła pod nosem Margot.
- Kogo? - zapytała zaskoczona Parvati, która ciągle stała blisko łóżka dziewczyny.
- Nieważne.
Hinduska odsunęła się, usiadła na swoim łóżku i zaczęła zaplatać długie, czarne włosy w warkocz. Lavender kończyła właśnie nakładać makijaż w swojej części sypialni.
Margot wstała z łóżka i dostrzegła w jego nogach kufer. Otworzyła go i jej oczom ukazał się schludnie złożony mundurek szkolny. Odwróciła się plecami do koleżanek, szybko włożyła koszulę, spódnicę i sweter. Była zadowolona, że w kufrze znalazła również buty, podkolanówki, krawat oraz szatę, w którą owinęła się, gdy była już kompletnie ubrana. Pogrzebała w kufrze i znalazła szczotkę do włosów. Usiadła na łóżku i zebrała średniej długości czarne loki w koński ogon. Przejrzała się w lustrze powieszonym obok łóżka którejś z dziewczyn. Wyglądała... dobrze. Uważała, że zwyczajne mundurki szkolne są niewygodne, brzydkie i niszczą indywidualność młodych ludzi. Jednak od razu polubiła strój obowiązujący w Hogwarcie. A co do oryginalności... tutaj chyba nikt nie czuł potrzeby odróżnienia się od reszty. W końcu mieli magię.
- Gotowe? – zapytała Lavender, kierując się w stronę drzwi.
- Tak – Parvati stanęła obok koleżanki.
Margot wyszła za nimi z dormitorium. Po drodze do Wielkiej Sali pogrążyła się w rozmyślaniach. Hermiona najwyraźniej jej nie lubiła. Nie wiedziała, co jest w niej takiego, co wzbudziło niechęć brunetki, jednak uznała, że w końcu się dowie. Dziwnie było znaleźć się między tymi wszystkimi czarodziejami i należeć do nich. Udawanie, że pochodzi z tego świata przyszło jej bardzo łatwo. Może nawet zbyt łatwo. Mogłaby się do tego przyzwyczaić. Życie w tym świecie na pewno było o wiele ciekawsze, niż jej dotychczasowe w zwykłym, szarym i zimnym Londynie. Miała wspaniałych rodziców i starszą siostrę, którą bardzo kochała; szkołę, ze zwyczajnymi uczniami i nudnymi przedmiotami szkolnymi. Mogło się wydawać, że była szczęśliwa, ale wewnątrz czuła pustkę. Jakby czegoś w niej brakowało. Wytargowała ze Zrzędą jeden dzień. Tylko jeden, krótki dzień... Chciała się nim w pełni cieszyć, ale bała się powrotu do domu. Jakim sposobem zdoła znowu żyć codziennością? Nie wyobrażała sobie, by mogła kiedykolwiek zapomnieć o tym wspaniałym świecie.
- Halo! Ziemia do Margot. Słuchasz nas?
Z zamyślenia wyrwał ją głos Lavender, która wdała się w ożywioną dyskusję z Parvati. Zbliżały się właśnie do Wielkiej Sali.
- Przepraszam, zamyśliłam się.
- Właśnie zastanawiałyśmy się, dlaczego Hermiona tak gwałtownie zareagowała na słowa
Parvati. Przecież to był tylko żart. Obie dobrze wiemy, że to ja podobam się Ronowi – rzuciła Lavender i zachichotała.
Margot przestała ich słuchać. „Czyli jednak istnieje jednak tutaj jakaś zgodność z książką...” Dotarły właśnie do otwartych wrót Wielkiej Sali. Przy stołach siedziało już mnóstwo uczniów. Weszły do środka.

*

Skierowały się w stronę stołu Gryffindoru. Nie wiedziała, obok kogo powinna usiąść, postanowiła więc nadal podążać za swoimi nowymi koleżankami, jak to czyniła do tej pory. Dziewczyny usiadły mniej-więcej przy jego środku. Margot zasiadła do najbardziej obficie zastawionego stołu, jaki w życiu widziała. Smażone kiełbaski, naleśniki, sok dyniowy – to tylko niektóre z pysznie wyglądających potraw i napojów, których sam zapach sprawiał, że ślinka napływała do ust. Była bardzo głodna, jednak zanim napełniła swój talerz pysznościami, postanowiła najpierw trochę rozejrzeć się po uczniach. Dobrze pamiętała opisy bohaterów, więc nie musiała zgadywać, kogo widzi. Po prostu instynktownie już to wiedziała. Po jej lewej stronie siedziały Lavender i Parvati, po prawej jakiś Gryfon, którego nie rozpoznała. Szukała wzrokiem swojej ulubionej trójki. W końcu ich dostrzegła. Siedzieli obok siebie, jakiś metr dalej, i rozmawiali. Naprzeciw nich dostrzegła dwie niemal identyczne postaci – Freda i George'a. Na razie nie było możliwości, aby znaleźć się bliżej nich. Margot postanowiła więc nadal grać rolę, która została jej wyznaczona, i czekać na dobrą okazję, aby pobyć trochę w ich towarzystwie. „Przeklęty Vinnie. Oczywiście znalazł sposób, aby mi dokuczyć”. Była wdzięczna przynajmniej za to, że nie zrobił z niej Ślizgonki. W brzuchu głośno jej zaburczało. Wzięła talerz i nałożyła na niego odrobinkę każdej z potraw, która była w zasięgu jej wzroku. Zawsze chciała spróbować soku dyniowego, nalała więc sobie pełną szklankę mętnego, pomarańczowego płynu. Wszystko smakowało wyśmienicie. Opróżniła pełny talerz w mgnieniu oka. Siedząca obok niej Lavender spojrzała na nią z uniesioną brwią, co dziewczyna skwitowała wzruszeniem ramion. Minęło jeszcze trochę czasu, a uczniowie zaczęli leniwie wstawać ze swoich miejsc. Koleżanki Margot także się podniosły, poszła więc w ich ślady.
- Co prawda mamy jeszcze trochę czasu, ale lepiej nie spóźnić się na eliksiry. Jakoś nie mam ochoty na oddelegowanie do McGonagall i szlaban – rzuciła Lavender, zbliżając się do wyjścia z Sali.
- Dwie godziny w towarzystwie Snape'a... Nic przyjemnego – wzdrygnęła się Parvati.
„Dwie godziny eliksirów?” Margot nie powinna być zaskoczona. Chciała przeżyć jeden zwykły dzień jako uczennica Hogwartu. Tym samym przyjęła na siebie wszystkie szkolne obowiązki. Jednak nie była zadowolona z konieczności spędzenia dwóch godzin w lochach, podobnie jak większość Gryfonów, których Snape lubił gnębić i odbierać im punkty przy każdej nadarzającej się okazji. Szły obok siebie miarowym krokiem. Margot tym razem słuchała dziewcząt z uwagą, uważając, że może wychwycić jakąś przydatną dla siebie informację. Niestety do jej uszu docierały głównie plotki. Kto z kim chodził, kto się rozstał, i tak dalej, i tak dalej. Przy wrotach minęła ich Hermiona w towarzystwie swoich przyjaciół. Ron obejrzał się przez ramię i spojrzał jej w oczy. Najwyraźniej usłyszał o niezbyt zabawnym żarcie Parvati. Margot obdarzyła go delikatnym uśmiechem. Chłopak nie odwzajemnił go. Z jego twarzy nie dało się za wiele wyczytać. Harry dał mu kuksańca w bok, zwracając na siebie jego uwagę. Hermiona natomiast postanowiła ignorować ich trójkę. Minęła ich z podniesioną głową, nie zaszczycając dziewczyn ani jednym spojrzeniem. Całą uwagę poświęcała rozmowie z chłopakami. Wyszły z Wielkiej Sali i poszły w kierunku lochów. Dotarły do sali, gdzie odbywały się lekcje eliksirów. Margot otworzyła drzwi i weszła do klasy.

*

Znalazła się w dużej sali z ławkami i postawionymi na nich kociołkami. Na ścianie z przodu wisiała ciemnozielona tablica. Prawie wszystkie miejsca były już zajęte. Postanowiła usiąść za Parvati i Lavender, obok Fay, która siedziała sama. Cieszyła się, że jej miejsce znajduje się z tyłu klasy. Obejrzała się dookoła. Obok Gryfonów zauważyła też osoby z zielonymi krawatami. Oznaczało to, że lekcje mieli odbyć ze Ślizgonami. Spojrzała na zegar powieszony nad tablicą. Do rozpoczęcia lekcji zostało pięć minut. Nagle źle się poczuła. Rozbolała ją głowa i zrobiło się jej niedobrze. Czuła, że nie będzie w stanie wytrzymać tutaj całych dwóch godzin.
- Margot, wszystko w porządku? Jesteś blada – Fay zaczęła bacznie się jej przyglądać.
- Trochę... Źle się czuję – wymamrotała.
- Powinnaś iść do Skrzydła Szpitalnego – poradziła jej szatynka.
Margot wstała chwiejnym krokiem i skierowała się ku wyjściu z sali. Słyszała za sobą szepty, jednak nie rozróżniała słów. Zebrawszy w sobie resztki sił, wybiegła na korytarz, mijając zdziwionego nauczyciela eliksirów, który właśnie zmierzał na lekcję. Zmuszała obolałe mięśnie do szybszej pracy. Czuła, że się udusi, jeśli szybko nie znajdzie się na zewnątrz. Biegiem minęła Wielką Salę, Salę Wejściową i wypadła na świeże powietrze, oddychając głęboko. Wszystkie dolegliwości, jak za dotknięciem różdżki, nagle minęły. Stała przed wejściem do zamku, nie rozumiejąc, co się przed chwilą stało. Dostrzegła Vincenta, który zmaterializował się obok niej. Miał surowy wyraz twarzy. Domyśliła się, że to jego sprawka.
- Co ty wyprawiasz? Miałaś się tylko rozejrzeć, nie uczestniczyć w życiu szkoły! Co ty sobie myślałaś? Przecież nie jesteś czarownicą!
- Chciałam tylko zobaczyć jak to jest. Wziąć udział w lekcjach w Hogwarcie, to wszystko. Wiem przecież, że nie potrafię czarować. Przecież nic by się nie stało. Może nawet dzisiaj na zajęciach nie ćwiczylibyśmy żadnych zaklęć – tłumaczyła się.
- Wiedziałem, że nie powinienem ustąpić i od razu odesłać cię do domu. Ale byłaś taka uparta. Nie zgodziłabyś się ze mną wrócić.
- Zaraz... Potrzebujesz mojej zgody?
Vincent skinął głową.
- Kim właściwie jesteś? - przyjrzała mu się dokładnie.
- Nie tutaj. Chodź.
Poszła za nim na skraj Zakazanego Lasu. Usiadł na trawie w cieniu drzew. Margot poszła w jego ślady. Podciągnęła kolana pod brodę. Gdy czas mijał, a Vinnie trwał pogrążony w milczeniu, Margot ponagliła go:
- Więc? Kim jesteś?
- Jestem Strażnikiem.

*

Odpowiedź Zrzędy zdziwiła Margot. Nie takiego wyznania oczekiwała, ale i nie wiedziała też, czego powinna była się spodziewać.
- Strażnikiem? Czego?
- Strzegę ciebie.
- Gdy się pierwszy raz zobaczyliśmy, powiedziałeś, że: „To był błąd.”. Musiałeś mieć na myśli mnie. I moje zjawienie się tutaj.
- Tak. Bo widzisz... To przeze mnie znalazłaś się w tym świecie.
- Jak to?
- Może zacznę od początku. Należę do Strażników Słów, jak sami siebie określamy. Nie wiem dokładnie ilu nas jest, na pewno wielu. Każdy strażnik strzeże jednej osoby. Cały czas jest obecny w jej życiu. Ludzie na ogół nie zdają sobie sprawy z naszej obecności. Chyba, że nastąpi sytuacja jak ta, w której się znalazłaś. Wtedy musimy sprowadzić naszego podopiecznego do domu. Potrzebujemy zgody, aby przeprowadzić osobę, której pilnujemy, przez granicę. Musimy więc się ujawnić.
- Granicę? – wtrąciła Margot.
- Tak. Oprócz twojego świata istnieją także inne wymiary. Jest ich wiele i są bardzo różnorodne. Nie sposób wymienić wszystkich, jakie istnieją. Specjalną grupą takich, można powiedzieć, równoległych światów, są krainy stworzone przy pomocy słów. Czyli te opisane w książkach. Granica to kosmiczna sfera oddzielające Ziemię od innych światów. Dzięki niej wszystkie wymiary mogą istnieć w jednym czasie, nie oddziałując na siebie nawzajem w żaden sposób. Gdy pisarz wydaje książkę, cała rzeczywistość, fantastyczna, czy też prawdopodobna, zaczyna istnieć naprawdę. Tworzy się nowy wymiar, gdzie żyją opisani przez autora ludzie, zwierzęta. Egzystują w otoczeniu, w jakim zostali stworzeni. Strzeżemy właśnie tych światów, a raczej łączników między nimi a Ziemią. Jesteś jednym z łączników. Dużo czytasz. Książki są wrotami do odpowiadających im, istniejących w czasoprzestrzeni wymiarów. Ludzie, którzy cokolwiek czytają są narażeni na wejście do historii przedstawionych w powieściach. Mogą właściwie bez problemu dostać się do nich. Wystarczy, że wyrażą na głos takie życzenie. Ty wyraziłaś, pamiętasz? Gdybyśmy nie istnieli, ludzie mogliby dostać się do dowolnej historii. Ale jest to zabronione. Chodzi tu o porządek. Każda ingerencja z zewnątrz mogłaby zakłócić bieg wydarzeń. Wtedy nastąpiłby chaos. Każda istota powinna żyć w świecie, w którym się urodziła. Do którego należy. To jedna z zasad, której bezwzględnie musimy przestrzegać. Ale zdarzają się wyjątki. Nie dopilnowałem cię. Gdybym był uważniejszy, w odpowiedniej chwili po prostu zatrzymałbym cię w twoim domu, zanim byś się tutaj znalazła. Nic by się nie wydarzyło. Ale byłaś taka zmęczona, gdy sięgałaś po tę książkę. Nie sądziłem, że wypowiesz te słowa.
- Dlaczego wszyscy mnie tutaj znali? Tak chyba nie powinno być?
- To moja sprawka. Gdy przebywamy w wymiarach takich jak ten, możemy dowolnie naginać rzeczywistość. Nie powinniśmy tego robić, ale uznałem, że skoro się tutaj znalazłaś, lepiej będzie, jeśli na chwilę staniesz się częścią tutejszej rzeczywistości. Gdyby ktokolwiek cię zobaczył, pojawiłoby się za dużo pytań. Potem nie chciałaś wrócić. Zrobiłem więc wszystko, żebyś tutaj należała. Gdybym nic nie zrobił, po prostu nikt by o tobie nie wiedział. Życie toczyłoby się tutaj swoim torem. Myślałem, że po prostu zwiedzisz zamek, ubrana jak reszta uczniów. Jednak, jak zwykle, działając mi na przekór, poszłaś na zajęcia. Sprawiłem więc, że źle się poczułaś i popchnąłem cię ku wyjściu z zamku.
- A co z czarami?
- Możemy zrobić wiele. Nie potrafimy jednak nadać ludziom żadnych nowych cech czy umiejętności – wzruszył ramionami. – Teraz już wszystko wiesz. Czy zgodzisz się, abym sprowadził cię do domu?
- Skoro nie ma innego wyjścia... – Margot ze smutkiem spojrzała na zamek.
- Nie ma. Tak powinno być. Przykro mi, że nie zareagowałem w porę. Teraz jest ci smutno.
- Smutek przeminie. Nauczę się jakoś żyć ze świadomością tego, co widziałam i czego doświadczyłam. Będę tęsknić, ale poradzę sobie.
- Na pewno tak będzie.
- Nadal będziesz moim Strażnikiem? – w jej oczach pojawiła się nadzieja.
- Będę – uśmiechnął się.
- Szarą rzeczywistość łatwiej będzie znieść we dwoje.
- Nie myśl tak o swoim życiu. Twoim przeznaczeniem jest przez nie przejść w zwyczajny, ludzki sposób. Co nie oznacza, że nie ma przed tobą dobrych chwil.
- Pewnie masz rację, ale teraz nie myślę w ten sposób.
- Więc? – wstał z ziemi i wyciągnął rękę w jej stronę. – Gotowa?
Margot również się podniosła. Trochę zdrętwiała od długiego siedzenia w jednej pozycji. Było jej bardzo smutno. Odczuwała żal, że musi opuścić to piękne, magiczne miejsce. Wyciągnęła rękę i już prawie dotknęła dłoni Vincenta, kiedy zawahała się i opuściła ją. Spojrzała na swego opiekuna, zrozpaczona.
- Czy naprawdę nie ma żadnego sposobu, abym mogła tutaj zostać? – w oczach poczuła łzy, które zaczęły spływać po jej jasnych policzkach, zamazując obraz stojącego przed nią Strażnika. 
W oczach Vincenta pojawiła się udręka.
- Co ja narobiłem? To nie sprawi, że poczujesz się lepiej, ale w tym momencie tak bardzo siebie nienawidzę...
Widać było, że toczył z sobą wewnętrzną walkę. W końcu podjął decyzję.
- Jest pewien sposób – powiedział.
Margot nie widziała jeszcze takiej powagi na jego twarzy. Pociągnęła nosem, otarła zapuchnięte oczy i z zaciekawieniem czekała, aż jej opiekun wreszcie powie, co to za sposób.
- Jaki? - zapytała.
- Musisz stać się jedną z nas.
- Jedną z was? Strażniczką? Jak?
- Jeśli ci powiem, nie przystaniesz na to. Nigdy nie zaproponowałbym ci czegoś takiego, ale nie jestem z kamienia. Patrzenie na twoje codzienne cierpienie by mnie zniszczyło. Właściwie, zniszczyłoby nas oboje. Musisz mi w pełni zaufać. Zrobisz to? Ufasz mi?
- Ufam – odpowiedziała pewnie.
- Zamknij oczy – poprosił.
Margot spełniła polecenie. Ostatnią rzeczą, jaką uchwyciła spojrzeniem, był błękit jego spojrzenia. Potem zapadła ciemność. Przed oczami mignęły jej wspomnienia. Z przyjaciółmi, rodzicami, siostrą. Zabawne sytuacje w szkole. Czuła lekkie ukłucie żalu, zostawiając wszystko. Wiedziała, że postępuje bardzo egoistycznie, ale potrzebowała tego. Zawsze czuła, że czegoś w niej brakowało. Nie umiała niczym zapełnić powiększającej się dziury w sercu. Nigdy nie przeżywała niczego w stu procentach. Ani smutku, ani radości. Jakby wiedziała, że ziemskie życie nie jest jej przeznaczone. Czekała w napięciu, wyprostowana. Starała się zarejestrować cokolwiek słuchem, ale wokół panowała niczym nie zmącona cisza. Czuła tylko delikatny powiew chłodnego, jesiennego wiatru. Sięgające do pół kostki złote źdźbła trawy łaskotały ją w nogi. Vincent nie spieszył się. Był z nią od zawsze i znał ją jak nikt inny. Chciał nasycić wzrok jej widokiem. Nigdy, nawet podczas snu, nie wyglądała tak spokojnie i bezbronnie. Była zupełnie nieświadoma tego, co za chwilę zrobi. Kilka pasm kruczoczarnych włosów wymknęło się z jej kucyka. Odruchowo założyła niesforne kosmyki za ucho. Z postawy jej ciała można było wyczytać coraz większe napięcie. Strażnik westchnął ciężko. Nadszedł czas. Wyciągnął rękę i w jego dłoni zmaterializował się miecz. Chwycił mocno misternie rzeźbioną, pokrytą dziwnymi znakami, srebrną rękojeść. Niespodziewanie szybko zbliżył się do dziewczyny i jednym, zdecydowanym ruchem zatopił lśniące ostrze w piersi dziewczyny, przebijając serce. Nie zdążyła nawet zareagować. Na jej twarzy zastygł spokój. Na tyle delikatnie, na ile było to możliwe, Vincent wyciągnął miecz z ciała dziewczyny. Odrzucił go na ziemię. Pokryte szkarłatną krwią ostrze zalśniło w słońcu. Trzymał w ramionach jej nieruchome ciało. Ułożył ją na trawie, wyprostował się i z góry spojrzał na jej ładną, młodą twarz.
- Witaj wśród Strażników Słów, Margot.